I jest zapowiadana książka.
A raczej garść cytatów.
Przeczytałam ją ponad pół roku temu.
Może dawniej nawet.
Zaznaczyłam sobie pozakreślane ołówkiem krótkie fragmenty, które szczególnie mi się podobały.
Na potrzeby tego posta i tak dokonam jeszcze selekcji.
A książka nosi tytuł "Finalistka" i jest autorstwa Anny Janko.
Uwielbiam jej pióro.
Nawet jeśli miewam inne zdanie w różnych życiowych kwestiach, to właściwie w tym przypadku nie ma to znaczenia. Sposób, w jaki jest napisana, coś w rodzaju poetyckiej prozy podoba mi się bardzo. Jak każda książka tejże autorki.
Tym razem rzecz tyczy się przemijania i bezlitośnie upływającej w dal młodości...
Co właściwie tyczy się też mnie.
Choć muszę przyznać, że jest we mnie raczej zgoda na te procesy.
Nie odmładniam się na siłę. Lubię swoje siwe włosy, naturalne małe paznokcie, a nawet zmarszczki.
Dobrze czuję się w swojej skórze.
Może kiedy człowiek nie utożsamia się ze swoim ciałem, kiedy odkrywa że jest czymś więcej, wtedy łatwiej dostrzec, że wszystko wokół nie jest już takie prawdziwe, jawi się jako hologram, matrix, coś jak film, no i wtedy nie traktuje się wszystkiego tak serio. Pojawia się dystans i lekkość w doświadczaniu życia... Jesteśmy tu tylko na chwilę.
Ale do tego trzeba samemu dojrzeć, albo i nie.
A to już inna historia.
Podzielę się teraz zakreślonymi cytatami z książki.
Z pewnością można się nimi podelektować, jeśli komuś temat bliski.
Nieśmiertelność mija z wiekiem.
***
To, że umrę, od lat mnie zdumiewa. I coraz bardziej czuję przygniatającą oczywistość tego faktu, który może nastąpić w każdej chwili, nawet jutro rano.
***
Nawet jeśli umieram z miłości, przewracam kartkę i na następnej stronie swojego życia zmartwychwstaję.
***
ANDROGYNE
Ani mieć
ani być
Wreszcie przestałam się szarpać
Siadłam naprzeciw siebie
jakbym zamierzała się golić
W końcu kobieta czy mężczyzna -
A jakie to ma znaczenie
o ile odgarnąć włosy z czoła
i popatrzeć sobie prosto w oczy
***
Sięgając po szczoteczkę do zębów, spojrzałam w lustro. A właściwie we własne oczy, które - jak wiadomo - prowadzą w nieskończoność, bo źrenica jest przestrzenią kosmicznie otwartą. Czasami tamtędy przychodzi oświecenie. W przebłysku dotarło do mnie ziarno prawdy. Niestety, prawdy, które docierają do nas w przebłyskach, zazwyczaj są nieprzetłumaczalne na ludzki język. Bierzemy je do siebie, ale nosimy je, jak szyfrem pisany telegram, którego treść pozostaje na zawsze jedynie domyślna.
***
I śpiewałam swoją piosenkę, bo to był akurat sezon miłości nieodwzajemnionej, która we wczesnej młodości bywa szczęśliwsza od tej odwzajemnionej. Światłość i ciepłość wszędzie. Wszędzie!
***
Co za piękny film, fragment życia, które było nasze, we wspólnocie miłosnej, w połączeniu z ziemią i niebem, z tym czasem przed i czasem po. Nie do wiary, że tak intensywne i wielozmysłowe życie jest w stanie przeminąć i zostaje tylko sekwencja, ruchomy obraz. I słabe fotografie.
***
Dziś myślę: obrażasz się na mnie? O jakieś głupstwo? Pod miliardami nieznanych gwiazd i w obliczu nieuchronnej śmierci? Po tysiącach krwawych wojen w historii świata i wobec nieodgadnionej zagadki istnienia? Proszę cię bardzo, twój wybór. Żegnaj.
***
To jest jedna z zagadek istnienia, że po ciemnych, ponurych, beznadziejnych, starych, chorych, ostatecznych chwilach nadchodzi ratunek, ułaskawienie, ulga, odnowa, szansa, miłość, święto. Nic na zawsze, nic na stałe, waha się wahadło przemian od przeciwieństwa do przeciwieństwa.
(...)
...ileż to już razy w życiu tak szłam podwórkami, w jakiś pusty wieczór, w jakiejś szeleszczącej kurcinie, skulona, markotna, wpatrzona w mokre płyty chodnika, Setki razy! Gdy miałam piętnaście lat, dwadzieścia pięć, trzydzieści pięć, czterdzieści pięć... I za każdym razem wydawało mi się, że już zawsze tak będzie! Bo teraźniejszość lubi się podszywać pod wieczność, ćwiczy sobie na nas ten słynny "moment wieczny", nie zawsze mistyczny... I to zawsze przemijało.
***
Najpierw żmudny trud dojrzewania do pełni (pełni ego), potem chwila tryumfu na szczycie (albo i nie, ten moment łatwo przeoczyć), a potem zaraz pierwsze sygnały zaburzeń na poziomie tożsamości. (...)
Nadal czujemy swoje jednostkowe istnienie, ale już się nam samoświadomość leciutko rozłazi, już mamy z tyłu głowy cały ten wszechkontekst. Wtedy sobie pozwalamy na małe rozluźnienie, takie niewielkie ryzyko... Po co się tak kurczowo trzymać swojego "ja"? Wieje wiatr, płyniemy, wypuszczę swoje imię na wolność! Ta na chwilkę, żeby sprawdzić, jak to jest bez imienia. Wieje wiatr, płyniemy, wszyscy razem, jesteśmy życiem, tym samym... Czy to nie cudowne?
Sobą być, odtąd dotąd? Toż to dziecinada!
***
Jestem już całkiem po młodości. Za to jestestwo mam już nieźle przećwiczone. Naiwność preobraziła się w doświadczenie, wszelkie kompleksy mam z głowy, a moja nieśmiałość jest w ostatecznym zaniku. "Wiem, że nic nie wiem" najpierw przeszło fazę "wiem, że wiem", po czym znów okrzepło w skromną sokratejską formułę.
***
Dotarło do mnie, że jestem tylko epizodem w życiu tego starego domu.
***
Żeby się mniej bać nieistnienia, postanowiłam pojechać do hospicjum.
(...)
Patrzę na leżące ciało i przejmuje mnie zwierzęcy strach. Wybiegam stamtąd. I nie piszę żadnego eseju. Co ja sobie chciałam udowodnić, że umierają tylko inni? Co ja chciałam poczuć, jak mocno żyję tuż obok samej śmierci?
***
Wieczorem na balkonie stojąc, patrzysz na rozgwieżdżone niebo, czujesz mroźny oddech nieskończonej przestrzeni i coś cię dławi w gardle, coś cię wciąga tam, gdzie nie ma nic znanego, nawet obraz Boga rozpada się w kosmiczny pył... Chwytasz się wtedy mocniej drewnianej balustrady, by jednak zostać tu, w teatrze życia codziennego, w serialu o ludziach uwikłanych w piętrowe emocje z powodu tego, że coś, ktoś mnie, tobie...
***
Dusza jest hormonalna, do takiego wniosku doszłam dziś, wieszając pranie. To widać dobrze dopiero wtedy, gdy obniża się poziom tych wszystkich estrogenów i testosteronów. Nagle się nam nie chce być za wszelką cenę. Emocje tanieją. Nie chce nam się już szastać sobą, wycierać się po świecie i ludziach. Szał istnienia, odurzenie życiem, palące pragnienie sukcesu na wszystkich polach i to straszne serio miłości i nienawiści - utleniają się i blakną. Wyłaniasz się człowieku/kobieto, z tej biochemicznej piany, ale już nie jesteś Wenus, a te tłumy na brzegu morza to następne pokolenie, które na ciebie nie czeka...
***
I tak się czuję, jakby mi ktoś umierał.
A to ja umieram sobie.
Prawda, że fajne?
Myślałam, że więcej zacytuję, ale to jednak dość żmudne - takie przepisywanie tekstu.
Komu się spodoba, zawsze może sięgnąć po książkę.
...którą zresztą gorąco polecam.
Dla mnie była kojąca.
A że pozakreślałam sobie ulubione fragmenty, to zawsze mogę wrócić i podelektować się ulubionym słowem...
Na moje twory trzeba jeszcze poczekać. Pracuję i mam mniej wolnego czasu. Zmiany, zmiany.
Lecz nie porzucam bloga. No bo jakże by to było?...;)))))))
Uściskuję!:**
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz